Lubię bić rekordy

05 października 2018
Lubię bić rekordy

Każdy ma jakieś marzenia. Marzenie Sebastiana Karasia było jednak niecodzienne: zapisać się w historii sportu. Udało się: w zeszłym roku został pierwszym człowiekiem na świecie, który przepłynął wpław Bałtyk. Jakie cele ambasador marki AquaWave stawia sobie teraz?

Rekord Polski w przepłynięciu najdłuższego dystansu na basenie 25-metrowym w czasie 24 godzin, rekord Polski w przepłynięciu kanału La Manche, wreszcie przepłynięcie wpław Bałtyku. Lubi Pan bić rekordy?

Lubię rywalizować z czasem i innymi, sprawdzać, ile jestem w stanie osiągnąć, przekraczać swoje kolejne granice. Rywalizacja towarzyszyła mi zresztą od dziecka, bo przecież mam za sobą 14 lat pływania stylem grzbietowym i udział w wielu imprezach na szczeblu ogólnopolskim i światowym.

Jakie trzeba mieć predyspozycje fizyczne i jak mocną psychikę, żeby odważyć się na takie rzeczy?

Wydaje mi się, że to raczej kwestia świadomości swoich możliwości. Kiedy pierwszy raz płynąłem z Helu do Gdyni, nawet nie myślałem o czymś takim, jak przepłynięcie Bałtyku. Zresztą, rok od wydłużenia dystansu, na jaki zazwyczaj pływałem, nie byłbym w stanie podjąć takiego wyzwania. Do takich rzeczy dochodzi się stopniowo – to wymaga nie tylko czasu, ale też dojrzałości i doświadczenia.

Pływanie na basenie i pływanie na wodach otwartych – co pociąga Pana w tych dwóch różnych formach pływania? Jaka jest między nimi różnica?

Na wodach otwartych człowiek walczy nie tylko ze swoją głową, dystansem, ale też z warunkami pogodowymi. Praca rąk jest nieustanna, nie ma linii, które wytyczają Ci trasę – kierujesz się pozycją łódki asekuracyjnej. Na basenie są nawroty, kiedy ręce mogą odpocząć, a każdy ma własny tor.

Nie każdy jest zdolny do takich rzeczy. Są osoby, które bardzo szybko pływają na basenie, ale nie odnajdują się na wodach otwartych. Ja bardzo lubię trudne warunki. Zawsze też chciałem zapisać się w historii. Pomysł na przepłynięcie Bałtyku zrodził się w mojej głowie po kanale La Manche. To wyzwanie było niesamowite, ale podobnym wyczynem mogło się już pochwalić wielu. Postanowiłem pójść o krok dalej i wytyczyć jakąś drogę – tak jak Matthew Webb , który w 1875 roku jako pierwszy przepłynął kanał La Manche.

Co było najtrudniejsze podczas tego wyzwania?

Chyba dystans i 10 godzin pływania w ciemności. Całkowity czas wynosił bowiem 28 godzin, a ja startowałem o godzinie 19, co oznacza, że płynąłem jedną noc i częściowo zahaczyłem też o drugą. Jeżeli chodzi o pozostałe trudności, to byłem na nie raczej przygotowany. Woda była zimna, ale miałem piankę neoprenową. Nudę pomagała mi zwalczyć muzyka, a także nieocenione osoby z mojej ekipy.

A miał Pan jakieś momenty kryzysu, kiedy myślał o tym, żeby jednak odpuścić i po prostu wrócić do domu?

Zawsze są trudne momenty, niezależnie od wyzwania. Człowiek chyba nie lubi się męczyć, a nasza głowa tak jest skonstruowana, że myślom o sukcesie zawsze towarzyszą myśli o tym, żeby się poddać. Ja myślałem wtedy jednak o swoim celu: o tym, że mogę być pierwszym człowiekiem, któremu uda się ta trudna sztuka. Bardzo pomogły mi również osoby z mojej łodzi asekuracyjnej: ciągle mnie motywowały i dopingowały. Bez nich nie dałbym rady.

Tak naprawdę najtrudniejszy dla mnie był chyba sam proces treningowy – te bardzo długie godziny, które musiałem spędzić na pływalni zupełnie sam. Czasem siedziałem na basenie po 12 godzin.

Satysfakcja po dopłynięciu do brzegu musiała być ogromna…

Na początku tak naprawdę czuje się wielką ulgę. Człowiek cieszy się, że ma to już za sobą, że ból się skończył. Ale to chyba dotyczy wszystkich sportów wytrzymałościowych. W trakcie wysiłku myślisz “po co to robię”? Jednak jak się odpocznie to satysfakcja jest nie do opisania.
Takie pokonywanie granic bardzo też przydaje się w codziennym życiu. W trudnych momentach zawsze możesz sobie powiedzieć: jeśli wtedy sobie poradziłem, teraz też na pewno dam radę.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po przepłynięciu Bałtyku postanowił Pan sprawdzić się w triathlonie. I podczas debiutu na Elemental Tri Series w Olsztynie od razu zajął Pan drugie miejsce w klasyfikacji OPEN. Dlaczego triathlon?

W kontynuowaniu pływania długodystansowego nie widziałem już za bardzo sensu. Nie wiedziałem, jaki cel mógłbym sobie postawić, by nie wychodził on poza granice ludzkiego rozsądku.
W triathlonie czuję dla siebie jakiś challenge. Znowu wracam do rywalizacji z innymi osobami, nie tylko z samym sobą. Oczywiście triathlon trochę łączy się z tym, co robiłem do tej pory, ale trzeba pamiętać, że pływanie to tylko 15% tej dyscypliny. Są jeszcze rower i bieganie, z którymi do tej pory nie miałam do czynienia.

Jaki cel stawia Pan sobie w tej dyscyplinie?

Przede wszystkim doskonalenie umiejętności w kolarstwie i bieganiu. Chciałbym zakwalifikować się na Mistrzostwa Świata na Słowacji w połówce Ironmana i wystąpić na pełnym dystansie na Hawajach.

Z pływaniem zna się Pan bardzo dobrze i to od dawna. Jak czuje się Pan na rowerze i w biegach?

Największy problem mam z bieganiem. Masa mięśniowa, którą zbudowałem przez lata, zużywa bardzo dużo tlenu i musi zostać spalona. Staram się jednak jakoś z tym walczyć i doskonalić swoją technikę. Jeżeli chodzi o część kolarską, to podczas debiutu poszła mi ona nadspodziewanie dobrze – udało mi się uciec czołówce. Na rower jestem jednak bardzo dobrze przygotowany: siłowo i wytrzymałościowo. Nad bieganiem muszę jeszcze sporo popracować.

Jak wygląda Pana dzień?

Przed wyzwaniem odbywałem długie tlenowe treningi. Przychodziłem na basen i trenowałem dwie zmiany ratownicze. Do tego dochodziło przygotowanie siłowe na gumach i ćwiczenia z ciężarem własnego ciała. To było ważne, bo w wodzie miałem walczyć z prądem i falami. Pływałem więc codziennie lub dwa razy dziennie, w sumie nawet 100 km tygodniowo, a najdłuższe jednostki treningowe miały po 40 km.

Teraz też pływam 6 razy w tygodniu, ale w sumie ok. 30 km. Pływam też na wyższych prędkościach, bo na tym przede wszystkim mi zależy. Do tego bieganie (3 razy w tygodniu) i rower (3 razy w tygodniu) plus dwie jednostki ćwiczeń wzmacniających.

Poza treningami już od wielu lat prowadzę swoją Akademię Pływania, gdzie zarażam pasją do pływania inne osoby. Uczymy pływać dzieci od 3 roku życia do nieograniczonego limitu wiekowego. Prowadzę również amatorską drużynę sportową TeamKaraś, gdzie przygotowuję innych do startów w pływaniu i w triathlonie.

Sport to ogrom wyrzeczeń. Co dla Pana jest najtrudniejsze?

Często się zastanawiałem, po co to robię. Bywają momenty, kiedy jestem bardzo zmęczony, mam mnóstwo rzeczy na głowie i muszę wybierać, co poświęcić, by pójść na trening. Spotkanie ze znajomymi? Urodziny kogoś z rodziny? Wyjście do kina? W fazie przygotowań unikałem aktywności kontuzjogennych, takich jak narty czy piłka nożna i w sumie cały czas tak jest. Ale po treningu pojawiają się endorfiny i wtedy człowiek czuje się szczęśliwy.

Czy ma Pan jeszcze jakieś sportowe marzenie, które chciałby spełnić?

Po przygodzie z triathlonem chciałbym spróbować innych dyscyplin. Wspaniale byłoby móc pójść na basen w poniedziałek, we wtorek pobiegać, w środę potrenować jogę, w czwartek sprawdzić się w sztukach walki – czyli wszystkiego po trochu, ale na to jeszcze przyjdzie czas!

Trzymamy kciuki za to marzenie.

Aktywna Redakcja

Jako że nosi nas nieustannie, a głowę mamy pełną pomysłów nie wyobrażamy sobie, by od czasu do czasu do materiałów nie dodać czegoś od siebie. W roli głosu redakcyjnego będziemy zadawać pytania, robić wywiady z inspirującymi ludźmi, informować o ciekawych eventach i tworzyć treści przy współpracy ze specjalistami z danej dyscypliny. Mówiąc krótko: uwielbiamy inspirować, motywować, trenować, zatem możecie mieć pewność, że będzie się działo.

Mogą Ci się spodobać

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Zgadzam się