Rowerem przez Szlak Jedwabny - wywiad z Weroniką i Kamilem podsumowujący ich wyprawę
Czy wiecie, że Japończycy mają kilka rodzajów pantofli: po domu, na taras i do toalety, a u początku dziejów Korei leży historia tygrysa, niedźwiedzia i czosnku? Czy słyszeliście o tym, że do najbardziej otwartych i pomocnych ludzi z państw leżących na Jedwabnym Szlaku należą Irańczycy, a w Kirgistanie nadal obowiązuje zwyczaj porywania kobiet i zmuszania ich do ożenku? Dziś zapraszamy Was w niezwykłą podróż z Weroniką i Kamilem, którzy niedawno wrócili z kilkunastomiesięcznej wyprawy rowerowej do Japonii.
Kiedy widzieliśmy się ostatni raz, czyli ponad rok temu, i pytałam Was o przygotowanie fizyczne do trwającej rok wyprawy rowerowej, mówiliście, że nie planujecie nic specjalnego. Po prostu kochacie rowery i jesteście generalnie aktywni. Czy to faktycznie wystarczyło?
Kamil: Tak, wystarczyło. Nie mieliśmy planu, nie forsowaliśmy się, niczego nie musieliśmy, dzięki temu nasze ciała miały możliwość stopniowego przyzwyczajania się do wysiłku. Im dalej byliśmy, tym sprawniej i szybciej się nam jechało.
Weronika: Na początku na pewno bardziej pędziliśmy, bo dzień był długi. W Turcji np. noclegu szukaliśmy dopiero ok. 21. Potem nasz dzień skrócił się do kilku godzin, więc na rowerach spędzaliśmy mniej czasu. Ale za to, jak powiedział Kamil, było bardziej intensywnie.
Poczytaj także co o wyprawie mówili jeszcze przed jej rozpoczęciem:
Ile km pokonywaliście dziennie?
Kamil: Średnio pokonywaliśmy ok. 100 km. Czasem to było tylko kilkadziesiąt kilometrów, kiedy trasa prowadziła przez wysokie góry, a czasem, kiedy jechaliśmy po asfalcie, nawet 160 km. Nie są to jakieś niesamowite liczby, ale nigdzie się nie spieszyliśmy, no i trzeba pamiętać, że jechaliśmy z obciążeniem.
Co ze zmęczeniem, zakwasami i
regeneracją po wysiłku - jak sobie z tym radziliście?
Kamil: O dziwo nie mieliśmy zakwasów, może dlatego że był to regularny wysiłek, dzień po dniu. Ciało, mięśnie stopniowo się wzmacniały. W związku z tym nie musieliśmy brać żadnych dodatków, suplementów.
Weronika: W ramach regeneracji co kilka dni staraliśmy się robić dłuższy postój. Dzięki temu nie tylko mogliśmy odpocząć, ale też pozwiedzać, poznać ludzi, ich zwyczaje i pomyśleć sobie: jak dobrze, dziś nigdzie nie jedziemy.
Pomówmy teraz o wyprawie od strony technicznej. Czy Wasze rowery były jakoś specjalne przygotowane? Czy dały radę? Jak wyglądały naprawy?
Kamil: Rowery kupiliśmy tydzień przed wyjazdem. Nie mieliśmy nawet czasu, by podbić kartę gwarancyjną. Nie było z nimi jednak żadnych problemów, naprawdę dały radę. Jedną sakwę mieliśmy zapakowaną w części zamienne i narzędzia. Kiedy więc przebiliśmy oponę czy rozwaliliśmy przerzutkę, mogliśmy sami to naprawić.
A ekwipunek? Ile bagażu ostatecznie
zabraliście? Co spakowaliście do plecaków?
Weronika: Bagaż każdego z nas, razem z rowerem, ważył ok. 50 kg. Zabraliśmy ze sobą dużo rzeczy, które sprawiały, że czuliśmy się jak w domu: nasze kubki, szachy, piłeczki do żonglowania. Oczywiście z racji tego, że podróżowaliśmy cały rok i nigdy nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy musieli spać, nie obyło się bez ciepłych ubrań, namiotu i śpiworów. Do tego doszedł ekran oraz projektor do wyświetlania animacji dla Polonii z danego kraju.
Kamil całą trasę przejechał praktycznie w jednej koszulce od Elbrusa (śmiech). Przed wjazdem do Iranu dokupiliśmy kilka rzeczy, bo potrzebowaliśmy długich spodni, a ja chusty do zakrycia włosów. Raz kupiliśmy też ciężkie plastikowe kalosze w Chinach, ale ani razu ich nie użyliśmy, bo przestało padać.
W czasie podróży korzystaliśmy z platformy WarmShower - odpowiednik Couchsurfingu, jednak tylko dla osób podróżujących na rowerach. W większości domów, w których nocowaliśmy, były skrzynki, w których można było zostawić lub wymienić rzeczy.
Co jednak najważniejsze, w podróży nauczyliśmy się, że potrzebujemy naprawdę niewiele. Wystarczył nam dostęp do wody, możliwość zrobienia prania. Kiedy wróciłam do Polski i zobaczyłam, ile mam ubrań w szafie, byłam w szoku.
A jak to wyglądało od strony
mentalnej? Bo zmęczenie fizyczne to jedno, a zmęczenie psychiczne
to drugie. Ile razy w ciągu tych kilkunastu miesięcy chcieliście
wsiadać do samolotu i wracać?
Trafialiśmy na samych fajnych ludzi, więc podróż była naprawdę wielką przyjemnością. Zmęczenie fizyczne traktowaliśmy jako coś naturalnego, więc trudno było się na nie złościć. Problemem bywała jedynie biurokracja. Oczywiście, kiedy z nieba leje się żar, a Ty dwa dni wjeżdżasz na górę, czasem nieparlamentarne słowa same cisną się na usta. Ale trzeba się mierzyć: ze swoim ciałem i z głową.
No właśnie, byliście ze sobą
24/h. Jak razem podróżować przez tak długi czas i się nie
pozabijać? Macie na to jakąś receptę?
Kamil: To chyba bardzo indywidualna kwestia. My po prostu świetnie się zgraliśmy. Mamy podobny poziom komfortu: spanie w namiocie na niewygodnym podłożu było dla nas obojga w porządku.
Weronika: Oboje wiedzieliśmy, jak będzie wyglądała nasza wyprawa, co może nas czekać i przygotowaliśmy się do tego mentalnie. Nikt nikogo nie ciągnął. To była nasza wspólna decyzja. Ogromnie się cieszę, że przeżyliśmy tę przygodę razem, bo w pojedynkę chyba nie dałabym rady, zwłaszcza, że czasami śpi się w różnych dziwnych miejscach.
Ok, to teraz trochę papierologii.
Podróżowaliście przez kraje, w których potrzebne są wizy. Co
więcej, w niektórych wydawane są one na bardzo krótki czas. Jak
dużo wcześniej musieliście załatwiać te kwestie? Czy były z tym
jakieś problemy?
Wszystko dało się załatwić po drodze, choć przed wyjazdem ostrzegano nas, że może być trudno. Wyruszając, nie mieliśmy załatwione zupełnie NIC. Trudno byłoby to jednak zrobić, bo przecież wizy mają swoją datę przydatności do spożycia, a my nigdy do końca nie wiedzieliśmy, kiedy dotrzemy do danego kraju. Najtrudniej było chyba w Turkmenistanie i Chinach, a to z tego względu, że nie do końca wiadomo, jakie przepisy obowiązują i wszystko zależy od dobrych chęci urzędnika, na jakiego się trafi.
Trzeba też pamiętać, że bycie rowerzystą to jakby osobna kategoria. Fakt, że jedzie się na rowerze i nocuje tam, gdzie zastanie nas zmrok dla wielu urzędników jest nie do pojęcia.
Pomówmy teraz o smaczkach tej wyprawy. Który zwyczaj urzekł was tak bardzo, że chętnie wprowadzilibyście go w Polsce?
Kamil: Japońska obsługa klienta. Jakość usług, sposób, w jaki ludzie przekazują sobie pieniądze (dwoma rękami), to, jak bardzo są dla siebie uprzejmi i pomocni, naprawdę robi wrażenie. Co ważne, jest to wszechobecne, bardzo naturalne i nie ma znamion wybiórczości.
Weronika: Spontaniczność. Po drodze wypiliśmy kilkaset szklanek herbaty. Ludzie sami do nas podchodzili, zapraszali, nawet jeśli nie znali języka i mogliśmy się porozumieć wyłącznie na migi. Nie bójmy się zapraszania na herbatę, wychodzenia z inicjatywą, częstowania tym, co się ma. Słyszeliśmy niejednokrotnie od rowerzystów spotkanych na trasie, że Polska jest super, ludzie pomocni, ale dopiero wtedy jak się ich poprosi. Nie wychodzą z inicjatywą.
Tej spontaniczności w Polsce brakuje nam czasem w spotkaniach ze znajomymi i rodziną. Wszystko musi być z góry ustalone, zaplanowane. A przecież piknik można zorganizować w minutę.
A co przeraziło Was najbardziej.
Czytałam na Waszym blogu o kirgiskiej tradycji ala kaczuu…
Weronika: O tym zwyczaju dowiedzieliśmy się od tureckich studentów, którzy tam mieszkali. Bardzo nas to zdziwiło i zaczęliśmy szukać informacji na ten temat w Internecie. Faktycznie, zwyczaj porywania młodych kobiet i zmuszania ich do małżeństwa nie należy w Kirgistanie do rzadkości. Obecnie ma on dwa wymiary: z jednej strony są to autentyczne porwania, z drugiej, tradycja, którą „odgrywa się” podczas zaślubin.
W Iranie byłam np. w szkole, w której uczyły się 15-latki i one wszystkie miały już mężów. W Chinach z kolei spaliśmy u dziewczyny, która pracowała na uczelni, miała swoje mieszkanie, ale musiała zapytać dyrektora placówki czy możemy u niej nocować. W tygodniu nie miała możliwości, by wyjść z nami choćby na lampkę wina, bo to rzutowałoby na jej wizerunek.
Zdarzało się, że w niektórych krajach poznawaliśmy tylko męską część rodziny. Kobiety usługiwały, były niewidoczne. My byliśmy gośćmi, więc mieliśmy trochę inny status, ale czasem siadałam z kobietami.
W Turcji zatrzymała nas policja i poprosiła Kamila, żeby poprosił mnie, żebym podała paszport; w niektórych krajach ludzie krzyczeli tylko: mister, mister.
Czasem o dziwo było to przyjemne: posiedzieć sobie w spokoju, nie musieć się odzywać i szukać sposobu na komunikację.
Widziałam, że takich zaskakujących
zwyczajów było sporo. W Japonii były to liczne kapcie domowe, w
tym na taras i do toalety. W Chinach fakt, że kobiety wykonują
męskie prace. Co jeszcze dodalibyście do tej listy?
Kamil: O tak, w Chinach kobiety pracowały na budowach, wymieniały koła, a Japończycy faktycznie są niesamowicie uporządkowani. Kiedy wchodzisz do japońskiego marketu, zanim chwycisz koszyk, korzystasz z płynu do dezynfekcji. Masz też specjalne miejsce, do którego pakujesz parasol.
W Turcji np. wszechobecne są meczety. Na stacji benzynowej można kupić benzynę a równocześnie się pomodlić. Są tam bowiem wydzielone salki na modlitwę, podzielone na część damską i męską. Jako że modlitwa wiąże się z koniecznością umycia, dla nas było to naprawdę duże ułatwienie.
Podejrzewam, że po tej wyprawie
macie głowę pełną niesamowitych opowieści. Mnie urzekła
zwłaszcza ta o powstaniu Korei. Opowiecie?
Kamil: Dawno, dawno temu niedźwiedź i tygrys chcieli zamienić się w ludzi. W tym celu udali się do króla niebios, a on, aby spełnić ich prośbę, kazał im siedzieć w jaskini i jeść czosnek i zioła przez tydzień. Tygrysowi nie udało się wykonać zadania i uciekł do dżungli, ale niedźwiedziowi tak. Zgodnie z obietnicą niedźwiedź zamienił się w kobietę – Ungyo, którą poślubił król. Z tego związku narodził się ich syn i założyciel Korei. Opowieść usłyszeliśmy od Cheolkyo – kierowcy ciężarówek, który nas ugościł i zabrał na objazdową wycieczkę samochodem.
No właśnie – jak było z barierą
językową? Czytałam, ze w jednym z miejsc rozmawialiście przy
pomocy lakieru do paznokci…
Weronika: Język nie był problemem. W każdym kraju staraliśmy się nauczyć podstawowych słów. Wyzwaniem były Chiny, bo tam są jeszcze tony. Słowo określające zupę i cukier jest identyczne, różni się tylko tonem, w efekcie czego często myliliśmy jedno z drugim.
Nie było jednak najmniejszego problemu, żeby dogadać się w języku obrazkowym: można było coś narysować, coś pokazać. Dużym ułatwieniem było to, że Kamil zna rosyjski. Przez to można też było łatwiej zdobyć zniżki na nocleg.
W jakim kraju ludzie okazali się
najbardziej otwarci? A gdzie było trudno?
Kamil: W Iranie ludzie byli wyjątkowo przyjaźni, wychodzili z inicjatywą, choć nie znali języka. Przeciwieństwem była Japonia: ludzie byli skromni, zdystansowani, nie patrzyli w oczy. Ale jak się ich zagadnęło, okazywali się pomocni i uprzejmi.
Kiedy posiada się rower, podróżowanie jest znacznie prostsze. Ludzie chętniej zagadują. Od razu widzą, że jesteśmy podróżnikami i są bardziej skłonni do pomocy.
Weronika: To prawda, rower ułatwiał wiele spraw i otwierał u ludzi szufladkę z życzliwością.
A który kraj jest najbardziej
przyjazny dla rowerzystów?
Kamil: Chyba Korea. Wzdłuż wszystkich rzek biegną tam ścieżki rowerowe. Da się nimi przejechać nawet 700 km. W Tajwanie trasa dla rowerzystów ciągnęła się dookoła kraju i liczyła 1 000 km.
W Armenii jechało się trudno, bo było dużo gór i dziur. Naprawdę warto budować infrastrukturę dla rowerzystów, inwestować w nią i nie zastanawiać się, czy znajdą się chętni, by z niej skorzystać. Jak będą ścieżki, będą też ludzie.
Czy były jakieś niebezpieczne
momenty?
Weronika: W zasadzie nie. Jeden przejazd przez tunel był dość ryzykowny, ale na szczęście nic się nie stało. Problemem bywały też psy, ale nauczyliśmy się, że nie można przed nimi uciekać, trzeba poczekać aż się uspokoją.
Jakie wyjątkowe pamiątki
przywieźliście z tej podróży? Czytałam, że w Turkmenistanie
chłopak obdarował Was obcinaczką do paznokci i ziołami na
przeziębienie…
Weronika: (śmiech) To prawda. Takich drobnych rzeczy przywieźliśmy dużo. Mamy sporo herbaty i monet. Kamil zbierał też różne nasiona z owoców i warzyw, które nam smakowały i mam nadzieję, że uda nam się wyhodować je w Polsce. W Stambule dostaliśmy pomalowanego orzecha.
Najlepszy prezent dostałam jednak od Kamila: w Hong Kongu znalazł starą, rzeźbioną ramę po lustrze. W kawałkach zapakował ją do sakwy a po powrocie podarował mi odrestaurowanie lustro.
Co z perspektywy czasu
doradzilibyście osobom, którym marzy się taka wyprawa?
Kamil: Nie przejmować się za bardzo. Spróbować.
Weronika: Mama wysyłała mi sporo informacji o tym, jak bardzo niebezpieczny jest Iran. A to był piękny kraj, pełen dobrych, miłych ludzi. W Internecie można znaleźć dużo takich ostrzeżeń, które od razu nastawiają nas do danego miejsca negatywnie. Tymczasem w podróży, kiedy jedziesz do nowego miejsca, kiedy odwiedzasz domy ludzi, poznajesz ich zwyczaje, nie warto oceniać ich z perspektywy Europejczyka. Trzeba poznawać i być otwartym.
Kamil: Ludzie są bardzo podobni do siebie, mają podobne wartości, są dobrzy i chętni do pomocy.
Czy macie już pomysł na kolejną
podróż?
Kamil: Teraz odpoczywamy. Chcemy trochę popracować, by nie wypaść z obiegu. Jak to zbalansujemy, będziemy myśleć o kolejnym projekcie. Fajnie jechać, ale fajnie też wrócić.
Cieszymy się ogromnie, że
wróciliście i macie tyle wspaniałych opowieści do przekazania.
Wszystkich, który chcieliby ich posłuchać, zapraszamy na
spotkanie, które odbędzie się 26 sierpnia w bielskiej
klubokawiarni Akwarium.
Aktywna Redakcja
Jako że nosi nas nieustannie, a głowę mamy pełną pomysłów nie wyobrażamy sobie, by od czasu do czasu do materiałów nie dodać czegoś od siebie. W roli głosu redakcyjnego będziemy zadawać pytania, robić wywiady z inspirującymi ludźmi, informować o ciekawych eventach i tworzyć treści przy współpracy ze specjalistami z danej dyscypliny. Mówiąc krótko: uwielbiamy inspirować, motywować, trenować, zatem możecie mieć pewność, że będzie się działo.